Jak się zmotywować

Uderz o dno

Podczas okresu w którym czułem się jak zbita masa nastoletnich kompleksów ubrana w o dwa rozmiary zbyt duży sweter, który kupiła mi mama, byłem absolutnie przekonany, że to co najlepsze miało mi do zaoferowania życie już dawno otrzymałem i wykorzystałem. Jak dwa złote, które raz wrzucone do automatu z kawą, nigdy więcej do Ciebie nie wróci. Nie wiem kiedy wykorzystałem ten kredyt szczęścia. Być może kiedy miałem 3 lata i mogłem beztrosko kreślić bezkształtne figury kolorowymi kredkami na czystej kartce A4 w przedszkolu. Albo na choince szkolnej w czasach wczesnej podstawówki, kiedy mogłem zjeść dwa pączki polane sutym lukrem zamiast jednego. Dziś brzmi to dla mnie tak samo abstrakcyjnie jak dla Ciebie, lecz żeby było zabawniej okres ten miał miejsce równo dziesięć lat temu. Dekada, podczas której nie otarłem się o dno, lecz uderzyłem z ogromnym impetem, niczym spadający kamień na betonowy plac.

Wiecie jak odbiera rzeczywistość młodzieniec, który czuje, że wypchany, pluszowy różowy miś z pobliskiego kiosku ma więcej seksapilu i pewności siebie niż on sam? Czuje się jak śmierdzące, niechciane i omijane szerokim łukiem przez wszystkich gówno. Jak ktoś kto przegrał życie już na starcie, bo miał tylko jeden los na loterii, który już dawno wykorzystał. Jak żywy trup, który najchętniej zaszył by się głęboko w środku lasu, aby nie musieć oglądać swojej ponurej twarzy w lustrze każdego dnia.

Uderzając o dno

Wakacje dekadę temu. Dla niektórych z Was z pewnością był to czas kiedy zakochiwaliście się w pięknych brunetkach czy przystojnych blondynach bawiąc się do białego rana pod gołym niebem w akompaniamencie wina pitego prosto z butelki. Spędzaliście czas smażąc tyłki na Teneryfie, Toskanii czy innym Władysławowie celebrując każdy wieczór stuknięciem szklanek hotelowego drinka. Ja wtedy bezwładnie jak wyrzucona przez okno stara lodówka wypchana po brzegi przeterminowanym żarciem spadałem na dno, czując, jak każdego dnia wstając rano moje poczucie bezsensu jedynie się pogłębia, a myśli nieuchronnie zmierzają w stronę depresji.

I to było najpiękniejsze co mogło mnie spotkać.

Większość ludzi nie rozumie jednej rzeczy. Tego, że aby się zmienić musisz z całej siły uderzyć o dno, rozpaść się na atomy, rozlać po podłodze niczym potrącony łokciem kałamarz, aby uświadomić sobie w jak wielkiej, czarnej i beznadziejnej dupie jesteś. Moment uderzenia to błogosławieństwo, bowiem swoją strefę komfortu zostawiasz tak daleko w tyle, że nie masz odwrotu.  Jeśli nie chcesz, aby pogrzebali Cię żywcem, musisz coś w swoim życiu zmienić.

Z perspektywy czasu widzę, że najbardziej zdradziecki moment jest wtedy, kiedy niby jest Ci niezbyt dobrze, ale nie jest Ci na tyle źle, aby coś z tym zrobić. Coś jak krzesło, na którym brakuje wygodnego oparcia, podłokietników i funkcji jeżdżenia po podłodze, ale nie parzy Cię w dupę żywym ogniem, gdy na nim siedzisz. I w takim stanie ludzie egzystują, pozostając na tym niewygodnym, chujowym, tanim, plastikowym krześle stając się z nim w pewnym momencie tak związanym, że nie wyobrażają sobie bez niego życia. Od niewygodnego krzesła z czasem zaczyna boleć kręgosłup radości i satysfakcji z życia, ale skoro już tyle lat jesteśmy do niego przyspawani, to pozostaniemy tak już na zawsze.

Skończ z tym i przetnij linę, którą jesteś przywiązany do swojej strefy pozornego komfortu. Wyrzuć to pieprzone, niewygodne, obrzydliwe, niewystarczające krzesło przez okno decyzji, których boisz się podjąć. Daj się poparzyć, podrapać, przewrócić, skaleczyć, uderzyć i trzasnąć z całym impetem o dno, by się odrodzić. Jak feniks z popiołu. Jak nowy, lepszy, mądrzejszy Ty, który kroczy przez świat ścieżką, którą sam wybrał.

Świat nie jest ani cudowny, ani chujowy. On po prostu jest. Za każdym razem, kiedy Twoje emocje są skrajne, zakładasz na nos okulary i widzisz spaczony obraz świata. Kiedy spotka Cię stłuczka w drodze do pracy, wszyscy kierowcy wydają Ci się być złamanymi kutasami, którzy wpychają się kilka centymetrów przed przedni zderzak Twego auta. Kiedy masz dobry dzień i jesteś szczęśliwy, nawet ptasie odchody na ulicy wyglądają jakoś tak ładniej a ludzie są bardziej uśmiechnięci. Nawet sąsiad spod czwórki, który nigdy się nie uśmiecha. Takie są fakty. Życzę Ci, byś częściej cieszył się z ptasich gówien, niż wkurwiał na kierowców. Continue reading →

Idziesz do szkoły podstawowej. Rodzice mówią Ci, że nauka jest ważna i jeśli nie zdobędziesz odpowiedniej edukacji to jedyne na co możesz liczyć to stanowisko operatora łopaty. Bierzesz to za pewnik, tak jak fakt, że ubrudzisz się gofrem, jeśli zamówisz tego z podwójną bitą śmietaną. Dorastasz. Natura ludzka jest nieubłagana i jeśli tylko masz możliwość pójścia na skróty, wybierasz łatwiejszą drogę.

Continue reading →

Podpal się

Być może właśnie dochodzisz do trzydziestki. W Twoim podziemnym garażu stoi zaparkowane Audi, masz fajną pracę w korpo, mieszkanie urządzone w Ikei, modne ciuchy w trzydrzwiowej szafie. Patrząc codziennie rano w lustro stwierdzasz, że nie jesteś najbrzydszy na całym osiedlu, a podczas sobotniej imprezy dostrzegasz subtelne uśmiechy młodych kobiet. Teoretycznie masz wszystko, ale w praktyce czegoś Ci brakuje. Czego? Continue reading →

Społeczeństwo możemy podzielić z grubsza na dwie części. Na tych co chcą przeżyć normalne, szare, skserowane życie pozbawione fajerwerków oraz na tych, którzy chcą rozwijać się i doświadczyć w swoim życiu jak najwięcej. Pierwszą część od razu odrzucam, ponieważ nie jest to grupa docelowa mojego bloga – nie piszę tu przecież poradników na temat tego w jaki sposób delektować się smakiem piwa przed telewizorem. Dla drugiej części wpis ten niech będzie przestrogą, przed radami, jakie mogą dawać Ci inni ludzie, dzięki którym z pewnością się nie rozwiniesz. Continue reading →

Poradników na temat wyniosłego, fajnego i szczęśliwego życia zostało napisane już wystarczająco dużo. Dziś dam wam uniwersalne, genialne rady jak stać się przeciętnym, zgnuśniałym, zarozumiałym, chamskim, wrednym i podejrzliwym polaczkiem. Wciel poniższe zasady w życie, a z pewnością taki się staniesz. Continue reading →

O ile marzenia same w sobie stanowią doskonały sposób na to by oderwać się od szarej rzeczywistości, o tyle pozostawanie przez dłuższy okres w strefie marzeń bez konsekwentnej ich realizacji prędzej czy później spotka się z twardym zderzeniem z tym co jest tu i teraz. Pomimo tego, że wszyscy trenerzy rozwoju osobistego mówią o wyznaczaniu celów oraz o konkretnym planie realizacji, niewiele osób to robi.

Doskonałym przykładem na wysyp wszelkiej maści celów oraz postanowień jest Nowy Rok, gdzie większość osób postanawia zmienić coś w swoim życiu? Efekt? Często na mówieniu się kończy.

Moje postanowienie noworoczne

Pokaże Wam na własnym przykładzie w jaki sposób mój noworoczny cel przełożył się na konkretne efekty widoczne już w ciągu pierwszego miesiąca.

Od 1.01.2015 zacząłem się odchudzać. Tuż przed Sylwestrem uświadomiłem sobie, że z roku na rok robię się coraz starszy (tak wiem, bardzo odkrywczy wniosek! 🙂 ). Z racji tego, że lubię sobie coś udowadniać, pomyślałem:

„Jeżeli kiedykolwiek mam mieć idealną sylwetkę rodem z okładki Men’s Health’a to kiedy mogę mieć taką formę? Za dziesięć lat? Za pięć lat? Za dwadzieścia lat? A może w tym roku?”

Nagle coś mnie uderzyło. Uderzył mnie zimny powiew szarej rzeczywistości, który uświadomił mi, że jeśli mam mieć idealną kondycję i sylwetkę muszę tego dokonać jak najwcześniej.

Dlaczego?

Po pierwsze, zbyt długa perspektywa czasowa (2-5 lat) może sprawić, że się po prostu rozmyślę. Im dłużej będziesz coś odkładać na później, tym większa szansa, że się rozmyślisz. Wmówisz sobie, że Twój cel nie był warty realizacji i że lepiej cieszyć się obecną chwilą niż spocić się na siłowni.

Po drugie, jest wysoce prawdopodobne, że w przyszłości zmienią mi się priorytety. Być może w ciągu 5 lat stanę się dumnym ojcem i mężem przez co większą część czasu będę poświęcać najbliższym mi osobom, aniżeli sztandze.

Po trzecie, od dłuższego czasu mam w sobie nawyk, żeby nie rzucać słów na wiatr. Jeśli o czymś myślę – trzeba to koniecznie jak najszybciej zrobić. Po prostu. Dobry nawyk, polecam wszystkim

Cel:

Spadek wagi o 8, 10, lub 12kg w zależności od widocznych efektów, -5cm w pasie, lepsza kondycja tj. przebiegnięcie półmaratonu do końca lipca.

Plan:

  1. Ustalić dietę
  2. Ustalić plan treningowy
  3. Zabrać się za realizację 🙂

Dieta:

Wiele osób rzuca się na odchudzanie jak wygłodniały lew na młodą antylopę, popełniając przy tym MASĘ błędów. Głodzą się, frustrują, nie ćwiczą, a po tygodniu stwierdzają, że ich kiepski wygląd to sprawa genów.

Aby skutecznie i zdrowo się odchudzać, należy ułożyć sensowną dietę pamiętając o tym, żeby było to bezpieczne dla naszego organizmu.

Jak ułożyć skuteczną dietę?

  1. Wylicz swoje BMR – basic metabolic rate
  2. Odejmij od tego 300kcal.
  3. Wystrzegaj się: słodyczy, alkoholu, gazowanych napojów, „białych” węglowodanów.
  4. Zaprzyjaźnij się z: węglowodanami o niskim IG, produktami, które mają w sobie „zdrowe” tłuszcze, wagą kuchenną w celu dawkowania odpowiedniej porcji posiłków, aplikacją do liczenia kalorii – ja używam My Fitness Pal.

Dodatkowo rozpisując sobie konkretną dietę, zmieniłem swoje przekonanie odnośnie jedzenia. Nie jem dlatego, żeby czerpać przyjemność z jedzenia, ale jem dlatego, żeby być zdrowym.

W kwestii treningu u mnie wygląda to tak:

  • 2x w tygodniu pływanie na basenie – nie dlatego, że jest super skuteczny, ale dlatego, bo lubię. 🙂
  • 2x w tygodniu bieganie – tu akurat udało się pogodzić przyjemne z pożytecznym – bieganie jest skuteczne oraz sprawia mi przyjemność.
  • Założenie „ruszania się” w ogóle. W smartfonie, z którego korzystam posiadam aplikację, która liczy mi kroki. Ustaliłem sobie cel – pokonać 10.000 kroków każdego dnia. Niby proste, ale 10.000 kroków to około 8km.

Efekty:

W ciągu 29 dni udało mi się zrzucić 4kg –  około 1kg tygodniowo. W pasie zrobiło się 2 cm mniej.

Dalsze założenia i plany:

  1. Dalsza konsekwentna realizacja planu treningowego ustalonego w styczniu.
  2. Rozpoczęcie treningu siłowego od połowy lutego-początku marca.

Podsumowanie:

Gdybym powiedział Wam, że wszystko przyszło mi lekko, łatwo i przyjemnie, z pewnością nie uwierzylibyście mi na 100%. Chciałbym, żebyście wiedzieli, że z początku nie było łatwo. Przejście z chaotycznego trybu żywienia na dokładnie zaplanowany było ciężkie. Przez kilka pierwszych dni swojej diety myślałem, że zemdleję i miałem myśli, żeby się poddać. Kiedy pierwszy raz ubrałem dres i wyszedłem biegać, myślałem, że wypluję płuca, przebiegając jedynie połowę zaplanowanej trasy.

Pierwszy tydzień był okropny, ale nie poddawałem się. Miałem przed oczami jeden cel i nie widziałem nic poza nim. Wiedziałem, że nie mogę się poddać. Wiedziałem, że będę musiał stawić czoła najgorszemu z możliwych wrogów, który będzie mnie sabotował na każdym kroku – samego siebie. Wiedziałem również, że na każdy sukces trzeba zapracować dlatego pokornie przetrzymałem pierwsze siedem dni.

Drugi tydzień był łatwiejszy. Pierwszy kilogram w dół, kolejny kilometr postępu w kwestii biegania.

W trzecim i czwartym tygodniu, plan, który założyłem zaczął stawać się integralną częścią mojego życia i konsekwentnie realizuję go aż do dziś.

Tak, miałem chęć przerwać mój plan.
Tak, było momentami ciężko.
Tak, było warto.
Nie, nie poddam się.
Tak, osiągnę swój cel.

Tego Ci życzę.

 

Dawno tego nie robiłem, lecz dziś postanowiłem powrócić do swoich starych nawyków. Wkładam sportowe obuwie, dres, zamykam drzwi na klucz – idę biegać. Początkowe metry są najgorsze. „Po co Ty to robisz, jest zimno, wracaj do domu” – oto jak mózg próbuje mnie przekonać, abym wrócił do ciepłego mieszkania. Nic z tego. I to jest piękne. Nie poddawać się. Continue reading →