Wyszedłem do klubu w sobotnią noc…

Sobotni, lipcowy wieczór. Tuż po przejażdżce rowerowej wracam do domu, by zregenerować swoje siły przy dobrym posiłku i lekturze ciekawej książki. Dochodzi godzina 22:00. Po prysznicu, stwierdzam, że nie mam ochoty dziś siedzieć w domu, lecz chcę gdzieś wyjść. Mój humor jest neutralny, nie mam ochoty szaleć na parkiecie ani pić przemysłowe ilości alkoholu. Chcę wyjść do ludzi by ich najzwyczajniej w świecie poobserwować.

Ubieram się w czarną koszulę, która w zestawieniu z czarnymi spodniami, brązowym paskiem i butami wyglądają całkiem nieźle. Zamykam drzwi na klucz, jadę na ul. Mazowiecką w Warszawie. W drodze słucham muzyki, która wprowadza mnie w stan błogiego relaksu, który owocuje wyostrzoną percepcją i chęcią obserwacji innych ludzi.

Już w metrze widać grupki pijanych a to kobiet, a to facetów. W tle słychać śmiechy, przekleństwa, niefrasobliwie wypowiadane słowa po dość dużej dawce w alkoholu. Dziewczyny robią sobie zdjęcia na Instagram, faceci rozmawiają o tym co działo się wczoraj, czyli dla odmiany o imprezie zakrapianej alkoholem.

Wysiadam z metra, wędruję do warszawskiego „zagłębia imprezowego”. Już po wejściu w tą ulicę słychać muzykę, krzyki, gwizdy, tłuczone butelki i śmiechy innych ludzi. Zabawa trwa.

Wchodzę do jednego z klubów, gdzie selekcjoner z poważną miną przybija mi pieczątkę. Chyba nie lubi swojej pracy i najchętniej wygoniłby tych wszystkich ludzi do domu. Mówię: „Dziękuję” po czym idę dalej. Mijam rzeszę pijanych ludzi, którzy w takim stanie nie byliby rozwiązać prostego zadania matematycznego, lecz najważniejsze cztery cyfry dzisiejszej nocy – kodu PIN do karty kredytowej – o dziwo nie zapomnieli. Mętne spojrzenia, nieskoordynowane ruchy, falujący chód – typowe oznaki upojenia alkoholowego. W końcu jest sobota, ludzie mają prawo się „zresetować”.

Podchodzę do baru, biorę małe piwo, które mam chęć dziś skosztować. Tuż obok mnie, siedzi starszy gość, pije swoje najprawdopodobniej szesnaste dziś piwo. Chwieje mu się głowa, wyciąga telefon i przez dobrą minutę próbuje odblokować swojego Androida. „Może miał ochotę dziś się upić?” – pomyślałem idąc dalej. Siadam wygodnie popijając małe piwo, gdzie widzę całą panoramę klubu.

To co mnie uderzyło na „dzień dobry” to wszechobecna konkurencja, która aż bije po oczach. Kobiety konkurują wyglądem, faceci statusem społecznym.  Obserwuję stolik z trzema dziewczynami, które wyglądały całkiem nieźle. Obok nich przechodzi dziewczyna, która wygląda zdecydowanie lepiej od nich. Wszystkie trzy śledzą każdy jej ruch, a na ich twarzach maluje się niesmak. Po chwili nachylają się do siebie i rozmawiają. Obgadują ją? Są zazdrosne? Najprawdopodobniej.

Spoglądam na parkiet i obserwuję jednego gościa, który w moim mniemaniu był nawet przystojny, ale tego dnia zdecydowanie za kołnierz nie wylewał. Zabawiając się w króla parkietu postanowił znaleźć partnerkę do tańca, jednakże jego mowa ciała komunikowała innym jedno – „hej, jestem naj^&%ny”. Olały go chyba wszystkie możliwe kobiety, które były na parkiecie. Wzruszył ramionami i ruszył dalej do baru. Uśmiecham się pod nosem obserwując tego typu zachowania, które można by było mnożyć i mnożyć.

Klub to taki teatr. Są obserwatorzy, są aktorzy. Rzędy obserwatorów ciągną się poprzez cały bar wokół parkietu, a kończą się na samych uczestnikach parkietu, którzy zerkają na siebie ukradkiem. Każdy obserwator jest zarazem aktorem. Obserwuje, ale i gra.

Na twarzach niektórych osób widać smutek. U niektórych sztuczny uśmiech. U jeszcze innych nic nie widać, bo są pijani. Nie widzę tutaj osoby, z którą mógłbym dziś sobie normalnie, na trzeźwo porozmawiać.

Nie mam ochoty przybijać piątek, krzyczeć do ucha jaką to dziś świetną muzykę nie grają, ani zapraszać się na Facebooka tylko po to by jutro się wzajemnie nie pamiętać. Doprecyzowując moje oczekiwania, poddałbym się z chęcią normalnej rozmowie z umiarkowanie trzeźwą, a najlepiej całkowicie trzeźwą osobą. Ku mojemu zdziwieniu, niedaleko mnie usiadła urocza blondynka o pięknych oczach, która miała dość „inteligentny wyraz twarzy”.

Nie zastanawiając się zbyt długo podszedłem w stronę jej stolika, by nawiązać konwersację. Uśmiecham się i mówię zwykłe:
„- Cześć”
Ku mojemu zdziwieniu otrzymałem dość nieszablonową odpowiedź, a brzmiała ona:
„- Nie rozmawiam z facetami w klubie”
Lekko zdziwiony, odpowiadam z przekąsem:
„- Nie ma problemu, możemy porozmawiać przed klubem” 🙂
„- Chyba nie zrozumiałeś co do Ciebie powiedziałam?” – odparła śmiertelnie poważnie, nie wyłapując ani odrobiny żartu w mojej poprzedniej wypowiedzi.

Oł. Pani blondynka najwyraźniej uważała się za fajniejszą niż jest w rzeczywistości albo najzwyczajniej w świecie nie ma ochoty gadać. Może chciała dowartościować się faktem olania faceta. Może zdechł jej chomik. Nie wiem.

Nie przejmuję się tym, nie przyszedłem tu w celach matrymonialnych, zatem kieruję się w inne miejsce, nieopodal stolika VIP, gdzie zgrabna kelnerka obsługiwała sześcioro facetów w garniturach. Patrze na jej zmęczoną twarz i widzę zażenowanie poziomem klientów. Poziom rozmowy facetów – dno. Nie będę cytować, w każdym razie rozmawiali o płci pięknej w dość prostacki i do tego wulgarny sposób. Trochę mi jej szkoda, pewnie najchętniej oblała by tych chamów drinkami, rzuciła tacą o ziemię i poszła do domu.

Z głośników wydobywa się ciężka muzyka elektroniczna, gdzie część parkietu „czuje rytm”. Inni tylko udają, że go czują i kołyszą się z nóżki na nóżkę. Rozglądam się wokół siebie. Mało kto się uśmiecha, a ja czynię to od dobrych kilkunastu minut. Trochę ze względu na to, że bawią mnie pijani ludzie, trochę ze względu na to, że mam dobry humor.

Dość tego. Dobija prawie trzecia godzina mojego pobytu tutaj, gdzie przez chwilę potańczyłem do kilku fajnych piosenek, spotkałem dawnego znajomego i jakichś dwóch gości prawie rozszarpało jedną kobietę między sobą. Ubaw był po pachy!

Wychodzę na ulicę, rozglądam się badawczo i dochodzę do błyskotliwego wniosku. Tu każdy chce dokonać jakiejś „transakcji”.

– Taksówkarze, którzy czekają na najbardziej „zmęczonych” imprezowiczów, by zrealizować kurs.
– Faceci, którzy najchętniej wróciliby z nowo poznaną kobietą do domu.
– Kobiety, szukające aprobaty i atencji w oczach innych kobiet oraz facetów.
– Właściciele klubów, którzy chcą sprzedać jak najwięcej alkoholu jednej nocy.
– Banki, których bankomaty świecą się i proszą by wyciągnąć polskie złotówki i najzwyczajniej w świecie się ich pozbyć w najbliższym barze.
– Kluby go-go czekające na najbardziej zdesperowanych facetów.

Wracam do domu. Od wypicia małego piwa minęło dobre trzy godziny. Jestem absolutnie trzeźwy, więc wybieram najbardziej ekologiczną opcję powrotu do domu – rower.

Powrót okazał się najprzyjemniejszą częścią wieczoru, gdzie uświadomiłem sobie, jak piękna jest Warszawa nocą okiem trzeźwego rowerzysty.

Polecane książki

18 comments add your comment

  1. Sporo w tym racji 🙂 Pewnie zabrzmi to dziwnie, ale jak koleżanki już wyciągną mnie do klubu to idę tam głównie po to by z kimś pogadać. Dlatego zazwyczaj wychodzę z takich miejsc niezadowolona i przez kolejny miesiąc zarzekam się, że już nigdy tam nie wrócę.

    • Ciężko pogadać w miejscu gdzie gra głośno muzyka i co chwila ociera się o Ciebie pijany osobnik. 😉

  2. Jak to powtarzała mi moja babcia: damie nie wypada pić alkoholu w duzych ilościach. I tego sie tez trzymam . 😉 jeden drink dla degustacji jedt najlepsza opcją. Pozdro

  3. Dla mnie zawsze zabawne było to że ludzie idą na „podryw” do dyskoteki. Tyle o ile, facetów szukających ładnych twarzy i ciał, a nie ciekawych mózgów jestem w stanie zrozumieć, to już kobiety szukających partnerów nie za bardzo. Ale cóż może nie nadążam za czasami.

    • Myślę, że faceci tam samo chcą poznać kogoś fajnego jak i kobiety. Z tym, że programowanie społeczne stawia facetów roli „łowców”. 😉

    • Z koleżanką się śmiejemy, że w dyskotece to ewentualnie szatniarz może być godny uwagi, bo pracuje czyli zaradny chłopak i nie pije. (Tak się poznali jej rodzice ;)).

  4. Uważam, że dyskoteki/ imprezy to nie najlepsze miejsce na rozmowy i spotkanie kogoś wartościowego. Ludzie tam chodzą wybawić się najczęściej po ciężkim tygodniu pracy.

  5. Czasem mam wrażenie, żę w klubach poziom intelektualny jest reprezentowany przez rodzaj muzyki- mylnie twierdzenie. W gruncie rzeczy, cięzko rozmawiać w miejscu które nastawione jest na mierną zabawę i ostre picie. Wyjdę na muzycznego nacjonalistę. Nigdy z klubu nie wychodziłem zadowolony, nie dlatego, że jestem jakiś nie zabawowy. Powodem było społeczeństwo ,albo banda podjaranych byczków, obmacujących dziewczyny. Chamstwo i prostactwo. Łatwiej znaleźć osobę do rozmowy o 3 rano w środku w nocy.

    • Moim zdaniem to zależy od samego klubu. Są kluby zorientowane na zabawę taneczną, tam gdzie miejsce takie jak „chillout” jest jedynie dodatkiem. A są też kluby, gdzie muzyka nie jest aż tak głośna, parkiet jest niewielki i ludzie ze sobą rozmawiają.

  6. Zdaje mi się, że to bardzo nie trafne stwierdzenie. W gruncie rzeczy kluby ,to miejsca pełne osób nastawionych na imprezowanie. O rozmowie chyba nie ma mowy, może dialog w toalecie, ale ciężko nazwać to rozmową, mam wrażenie, że nie istotne jest gdzie się przebywa, a istotne jest jakie osoby nas otaczają. Często jest, że do słabizna przyciąga słabiznę.

  7. Czegoś tu nie rozumiem…
    Wszyscy jakoś twierdzą, że klub to nie jest dobre miejsce do poznania kogoś wartościowego.
    Skoro jednak niemal całe grono osób wyżej wpisanych i podpisanych uważaj się za wartościowych, czytaj: nie upijam się, czytam więcej niż 1 książkę rocznie, potrafię sklecić sensowne zdanie i „lubię rozmawiać”, twierdzi że jednak chodzi do klubów i na zabawy…. To ….Giną gdzieś po drodze między szatnią a barem? Chowają się pod stołami? A może w klubie stają się mniej wartościowi? Czy przekroczenie granicy nagle odbiera im szeroko rozumianą inteligencję? Może wystarczy zmienić lokal? Ha! Z chęcią dam się poznać w klubie ;P Uważam, że moja wartość się w nim nie zmniejsza ;P

Leave a Comment