włochy

My, Polacy mamy strasznego kija w dupie. Biegniemy przez życie o wiele szybciej niż to konieczne, wrzucając sobie na plecy coraz większe ciśnienie, które tłumi w nas serdeczność, spontaniczną radość czy najzwyklejszy w świecie uśmiech. Jesteśmy do tego stopnia spięci, zestresowani i znerwicowani, że z wiekiem na naszych pomarszczonych twarzach maluje się zgorzknienie, złość i rozgoryczenie. Przypomnij sobie ten wpis, kiedy podczas stania w kolejce w supermarkecie ktoś wjedzie Ci w tyłek wózkiem w nadziei, że przyspieszy ten proces choćby o sekundę. Nadal chcesz rzucić we mnie zgniłym jajem?

Kilka dni temu wróciłem z południowych Włoch, regionu, na który północni włosi – nie trawiąc podejścia swych południowych rodaków – zwykli mawiać „Afryka”. Południowy Włoch zbytnio się nie spieszy, w sumie ciężko mu się dziwić skoro jest tak gorąco. Kasjerka nawet w klimatyzowanym sklepie skanuje produkty dość opieszale, rozglądając się od czasu do czasu po sklepie, jakby chciała wzrokiem skrócić kolejkę klientów. Umila sobie pracę wyśpiewując urwane sylaby piosenki granej co pięć minut w lokalnym radio, plotkuje ze współpracownicą obok niejednokrotnie wybuchając przy tym śmiechem czy ucina small-talk z rozmówcami włoskojęzycznymi.

Nie oszukujmy się, nie jest to modelowy przykład efektywności, który przypadłby do gustu właścicielom sieci supermarketów, ale czy z takim nie do końca poważnym podejściem tym ludziom nie żyje się po prostu lepiej? Wątpie, że ktokolwiek uwielbia pracę na kasie w supermarkecie, gdzie sznur produktów ułożonych na taśmie nie ma końca, a jedyną muzyką dla uszu jest rytm piknięć skanera kodów kreskowych.

Możemy mówić, że typowi południowcy to okropne lenie, a ich kraje pogrążone są w kryzysie, tyle, że z ich podejściem wypełnionym po brzegi uśmiechem, tańcem i śpiewem z pewnością ciężej o wypalenie zawodowe, zawał czy siwiznę od nadmiaru stresu w wieku lat 30.